Anna z ERP-town
To był chłodny jesienny wieczór, Anna prowadziła niewielki interes na przedmieściach. Interes kręcił się dobrze, ale widać było nawarstwiającą się pracę. Anna wracała coraz później do domu. Kiedy kliknęła już ostatni „iks” w prawym górnym rogu monitora, w niewyraźnym świetle zamykającego się systemu operacyjnego, w jej biurze pojawiło się trzech nieciekawych gości.
To byli Konsultanci… Wiedziała, że jak tylko jej interes trochę się rozrośnie, to się pojawią– znikąd, spod ziemi…
Anna opuściła wzrok z bezwzględnych twarzy nieproszonych gości na swoje biurko. Zdawała sobie sprawę, że była zasypana setkami spraw: dostawy, wydania, zaopatrzenie - wszystko musiała robić ręcznie. Praktycznie nie ogarniała już kuwety. Po krótkiej dyskusji znowu została sama.
Wracając do domu, była jeszcze cała w nerwach po nieoczekiwanej wizycie. Wiedziała, że musi znaleźć jakieś rozwiązanie. Wiedziała też, że na Konsultantach się nie skończy – po nich przyjdą gorsi: Wdrożeniowcy, kolesie, których wzrok był wszechobecny…
Anna była roztrzęsiona; chowając klucze, pomyliła kieszonki. Co to… pomyślała. Z ciemnej otchłani nowej skórzanej torebki, której zapach wypełniał przedpokój, wyciągnęła powoli swoją dłoń. W ręku miała wizytówkę, którą kiedyś na przystanku wręczył jej jakiś dziwny, tajemniczy typ.
STAPsystem, nic jej nie mówiło… Ale coś w środku mówiło jej, że musi sprawdzić tę stronę www…
Czytając historie kobiety podobnej do nie, znalazła formularz kontaktowy na dole strony tytułowej. Wahała się chwilę, ale strona miała certyfikat SSL i wydawała się zrobiona przez kogoś, kto znał się na rzeczy.
Czując dotyk palca na swoich pomalowanych czerwoną szminką ustach, jakby chciała to zrobić w tajemnicy. Kliknęła ENTER
Faza 1. - kontakt
Pamiętam ten ponury wieczór. Zakończyłem właśnie sprawę jakiegoś kolesia. To była sprawa jak wiele innych - gość wszedł w układy z Konsultantami, co nie mogło skończyć się inaczej.
Dostał dziesiątki funkcji, których nie potrzebował, tabelek i innych bzdetów. Wdrożeniowcy nie dopasowali systemu do jego potrzeb, a płacić musiał. Nie wytrzymał…
Reszta mojej służby w tym dniu zapowiadała się spokojnie. Planowałem popisać raporty w C# i wszystko debugować. Nic nie zapowiadało tego co miało się stać…
Wtedy zobaczyłem, że na naszej skrzynce alarmowej, jest jakiś mail. Dziewczyna podająca się za Annę opisała swoją sprawę. To było dziwne, bo twierdziła, że wszystko działo się w dzielnicach, gdzie za kark wszystkich trzymał Eksel.
Eksel to cwaniak z Redmond na zachodnim wybrzeżu. Miał swoich ludzi wszędzie, dosłownie wszędzie. Nazywano ich Arkuszami. To byli specjaliści od obliczeń, siedzieli głównie w księgowości, ale potrafili robić wszystko. Przynajmniej takie mieli o sobie zdanie.
Arkusze korzystali ze specjalistycznych kwerend i formuł, potrafili nawet rozszerzać kolumny i kolorować komórki. To były rzeczy nieosiągalne dla zwykłego zjadacza chleba.
Były też przypadki, gdzie dostawali uprawnienia do serwerów i tworzyli połączenia między sobą..
Długo się nie zastanawiałem, musiałem jak najszybciej skontaktować się z Anną, mogła być w niebezpieczeństwie. To było koło 5:30 nad ranem, a ja miałem tańszą taryfę na połączenia od 22:00 do 6:00… Trzeba było działać, czasu było mało…
Niestety w słuchawce usłyszałem tylko głuchą ciszę... Odpuściłem…
Następnego dnia udało mi się zdzwonić z Anną, opowiedziała mi o wszystkim. Myślała, że poza Konsultantami i grupa Eksela nie ma nikogo już w tym mieście kto mógłby rozwiązać jej problemy z prowadzeniem firmy.
Rozmowa się kleiła. Anna otworzyła się przede mną, choć wydawało mi się to nie na miejscu, bo znaliśmy się tylko chwilę. Opowiedziała mi, jak po aktualizacji systemu operacyjnego, przestały jej działać wydruki. Przyszli Konsultanci i kazali jej płacić za poprawki…
Faza 2. - oferta
Tego samego dnia, wieczorem, postanowiłem odwiedzić naszego elektronika. Czułem się niepewnie, prowadziłem delikatna sprawę. Adrian - to był koleś od zadań specjalnych: pluskwy, detektory i inne elektroniczne wynalazki. Tylko on na tym się znał w tym mieście. Mieszkał na końcu Santa Maria Avenue 64. W bazie adresów tajnych agentów figurował jako STM-64.
Bardzo szybko opracowaliśmy plan działania: aplikacja desktopowa, jakiś serwer do komunikacji po MQTT, do tego parę bajerów na Androida. Wszystko spinało się w całość. To nie była pierwsza sprawa, którą razem rozwiązywaliśmy. Lata doświadczenia w tej okolicy robiły swoje z człowiekiem.
Rozsiadłem się w jego gabinecie, zapaliliśmy elektroniczne cygaro i poczuliśmy się jak za starych, dobrych lat. Wspominaliśmy dawne czasy służby w Donakokorp, w środkowej Europie. Rano byłem już gotowy, miałem ofertę.
Na drugi dzień Anna znalazła ofertę w swojej skrzynce mailowej, przeczytała ją uważnie. Wiedziała od ludzi na mieście, że Konsultanci biorą więcej, dużo więcej. Poza tym zaraz po nich przychodzą Wdrożeniowcy, specjaliści od baz danych i cała reszta. W jeden miesiąc zapłaciłaby im pod stołem tyle, ile tutaj za wszystko...
Ale szukała jakiegoś innego rozwiązania.
Przecież jak zaczynałam to wystarczał mi jeden Arkusz… pomyślała.
Nie brała pod uwagę, że dalsze brnięcie w ten niepewny układ z Ekselem to było błędne koło.
Anna dostała ofertę, nic więcej nie mogłem zrobić, tylko czekać patrząc na to ponure miasto. Cały czas miałem nadzieje, że jakoś sobie poradzi. Nie zdawałem sobie sprawy, że ten czas potrwa tak krótko…
W tym samym czasie dwóch Użytkowników wpadło do jej biura i zmienili pracę Arkusza w koszmar, udostępnili go. Od teraz wszyscy pracowali równocześnie na jednym Arkuszu. Kazali mu zapisywać i równocześnie odczytywać dane z wielu miejsc.
Po tym jak Anna przybyła do biura, nie było już śladu po Arkuszu poza jakimiś szczątkowymi danymi, w koszu, nie do odzyskania. Koroner tego samego dnia stwierdził, że Arkusz się zawiesił… Z tyłu za budynkiem…
Faza 3. - umowa
Następnego dnia rano. Anna skontaktowała się z nami w celu podpisania umowy. Standardowa procedura - 20% płatności na rozpoczęcie sprawy. Dzięki temu Anna oraz agencja byli ze sobą związani, a sprawę trzeba było doprowadzić do końca.
Chwilę później dostałem informację z centrum operacyjnego, że Anna wykonała tajny, szyfrowany przelew w celu realizacji pierwszego punktu umowy.
To oznaczało jedno: zielone światło. Możemy działać!
Od razu uruchomiliśmy wszystkich naszych agentów w mieście. Nie było czasu do stracenia. Informacja o tym, że Anna podpisała z nami umowę szybko się rozeszła po mieście przez jej portale społecznościowe. Konsultanci, Wdrożeniowcy oraz cwaniak Eksel nie mieli w planie się poddać. Taka osoba jak Anna, bezbronna, sama w tym mieście pełnym ciemnych zaułków informatycznego labiryntu, była łatwym celem…
Anna była z nami w stałym kontakcie, co było niezbędne do prawidłowego przeprowadzenia tej części operacji. Musieliśmy zebrać jak najwięcej informacji, dopasować technologię, ustalić dokładne wymagania i funkcje. To właśnie odróżniało nas od Konsultantów i Wdrożeniowców.
Po kilku dniach intensywnej pracy operacyjne, zbieraniu informacji od naszych ludzi i analizowaniu potrzeb Anny, mieliśmy już gotowy projekt rozwiązania. Na tym etapie było już jasne, jak to ma wszystko wyglądać i działać. W głowie Anny po raz pierwszy od dawna pojawiła się pozytywna myśl, że jednak się uda… Po zakończeniu tej fazy operacji, Anna, zgodnie z instrukcjami zawartymi w umowie, zrealizowała kolejny tajny przelew na 20%.
To był sygnał - mogliśmy rozpocząć fazę MVP!!
Faza 4. - MVP
Faza MVP to moment, w którym powstaje pierwsze funkcjonalne rozwiązanie i widoczne są efekty prowadzenia operacji.
W czasie kiedy pracowaliśmy, w biurze rozległ się dźwięk telefonu. Anonimowy informator poinformował, że coś dzieje się w dokach przy dzielnicy korporacyjnej.
Przekazałem moim ludziom wszystkie instrukcje: jak ma wyglądać frontend, jak realizujemy komunikację, jak przechowujemy dane i jak je zabezpieczamy.
Sam postanowiłem sprawdzić, co dzieje się w dokach.
Jadąc na miejsce, czytałem założenia umowy, zdawałem sobie sprawę, że operacja weszła w fazę MVP. Dla ludzi spoza naszej branży można by to określić jako przejście do fazy implementacji, czyli tworzenie pierwszej działającej wersji aplikacji z głównymi funkcjonalnościami.
Po dotarciu na miejsce rozejrzałem się po okolicy. W pewnej części doków coś się działo — było tam zbyt wielu podejrzanych kolesi. Wdrożeniowcy byli wszędzie, ale największą uwagę przyciągali programiści z korporacji.
Postanowiłem dyskretnie rozejrzeć się po okolicy. Musiałem uważać na ludzi z korporacji — byli bezlitośni. Wchłaniali młodych informatyków zaraz po zdobyciu dyplomu, a następnie poddawali ich Brainstormingowi, Briefingowi, Meetingom, Feedbackowi i wielu innym procedurom. Na koniec, gdy człowiek nie miał już sił, dostawał Kick-off. I brali następnego…
Po chwili już wiedziałem, co ściągnęło tu tę całą bandę— do miasta przywieźli nowego ERP-a.
Nie był jeszcze połączony z bazą danych ESKU-ŁEL za pomocą O-DI-BI-SI, więc był niegroźny.
Faza 5. - finalna wersja
Krótko po tym, Anna dostała wersje MVP, rozliczyliśmy się zgodnie z umową. To było 30% za wykonane do tej pory czynności. Anna mogła już sama sprawdzać, jak działa to na co czekała - jej spersonalizowana aplikacja do zarządzania firmą, a nie koncernem motoryzacyjnym.
W warsztacie Adriana przeprowadziliśmy wszystkie testy naszego rozwiązania. To było kolejne 20%. Testy jednostkowe, integracyjne, systemowe, akceptacyjne, regresyjne… Adrian miał dobrą whisky z Kentucky, więc przeprowadziliśmy tez testy wydajnościowe i użyteczności.
Rano, z lekkim bólem głowy, postanowiliśmy domknąć sprawę do końca. Ostatnie poprawki, sprawdzaliśmy, czy o czymś nie zapomnieliśmy.
Wtedy Adrian powiedział: Tomek, mamy to!! Jako jedyny z agentów czasem używał mojego imienia; dla reszty w statystykach i kontaktach figurowałem jako FalconEye.
Anna przelała na konto organizacji ostatnie 10%. Od teraz spokojnie prowadziła swoją firmę, wiedziała, że zrobiła dobrze kontaktując się z nami tamtego wieczoru.
Teraz znała sposób na radzenie sobie z nachalnymi Konsultantami i wiedziała, jak korzystać z Arkuszy Eksela z głową.
Po dobrze wykonanej robocie, postanowiłem się przejść. To była ta chwila kiedy można poczuć, że to, co się robi dla tego miasta, ma sens.
Na jednym z przystanków czekał jakiś facet, wyglądał na typowego młodego przedsiębiorcę, tylko oni kończyli o tej porze swoja pracę.
Szedłem w jego stronę, czuł się niepewnie. A gdy sięgałem do wewnętrznej kieszeni płaszcza, myślał o najgorszym.
Wtedy wręczyłem mu jedną z naszych wizytówek. Odetchnął z ulgą i zsunął się po szybie przystanku na ławkę. Odszedłem w milczeniu, zadając sobie w myślach tylko jedno pytanie:
Jaka będzie Twoja historia przedsiębiorco ???
Jakiś czas później . . .
Kilka dni po tym, dostałem wiadomość od Adriana:
"W biurze zostawiłem coś dla Ciebie"
Hmmm… dobre… teraz widzę ERP-y w całym mieście…